Akcja gry Rise Of Glory od Revo Solution Sames toczy się w czasach I Wojny Światowej. Gracz zasiada za sterami samolotu wojskowego i ma za zadanie chronienie pewnych miejsc i atakowanie wszystkiego, co zaznaczone jest na mapie czerwonym kolorem. W praktyce do wyboru mamy dwa tryby: quick match, oraz campaign.
Pierwsza opcja to ciekawa propozycja dla osób lubiących wyzwania. Najpierw przychodzi nam przejść dość zaawansowany tutorial, w którym zasadniczo uczymy się na błędach. Szczerze powiedziawszy nie przypominam sobie produkcji, przy której tyle bym się nadenerwowała. Chodzi głównie o tłumaczenie najbardziej podstawowych kwestii, jak start. Na ekranie napisane są komendy. My musimy podążać za nimi. Szkoda tylko, że twórcy nie zadbali o wklejenie głupich strzałek, czy migaczy, które wskazywałyby ikonki gotowe do kliknięcia. Szukanie gazu zajęło mi jakieś 20 prób.
Pomijając martwy samouczek, sama akcja jest dość dynamiczna. Nie jest to jakieś szaleństwo, ale przynajmniej nasze cele nie są oddalone o dziesiątki minut lotu od nas, jak to czasem bywa w tego typu grach.
Co pewien czas spotykamy żółty znacznik, po wleceniu do którego gra się automatycznie nadpisuje. W przypadku niepowodzenia jest to istotne, bo możemy rozpocząć grę albo ją restartując, albo korzystając z checkpoint’a.
Wśród obiektów do załatwienia znajdą się wielkie balony, miny na ziemi, inne samoloty, oraz wioski. Co jakiś czas będziemy zmuszeni do lądowania na jakimś polu. Jest to skomplikowane i wymaga niezwykłej delikatności i sprawności. Oswojenie się ze sposobem sterowania zajęło mi około 30 minut i wcale nie było to doskonałe nauczenie się obsługi maszyny.
Gracze poza dwoma trybami mogą w campaign wziąć udział w 3 rozgrywkach, z czego każda kolejna uruchamiana jest dopiero po wygraniu poprzedniej. Zadania są długie i skomplikowane, dlatego dużo przyjemniej można się pobawić w quick match. Problem polega na tym, że w tej opcji jesteśmy ciągle narażeni na ostrzał.