Już dawno nie testowałam tak głupiej gry jak My Vampire Boyfriend. Nie mogę wyjść z podziwu, dlaczego produkcja ma tak wysokie oceny. Kto w ogóle pozwala dzieciom (podejrzewam, że głównymi odbiorczyniami są małe dziewczynki) na tak denne zabawy?
Ok – to, czy gra nadaje się dla dzieci, pozostawię już rodzicom. Postaram się skupić na grze, jako grze. Akcja My Vampire Boyfriend toczy się w małym miasteczku, pełnym klubów, nowoczesnych biur i sklepów. Wcielając się w rolę atrakcyjnej nastolatki, walczymy o zainteresowanie płci przeciwnej. Naszymi wybrankami są wampiry – by z nimi ,,chodzić”, musimy dawać im się gryźć, obdarowywać ich drogimi prezentami i płaszczyć się przed nimi na różne inne sposoby. Oscar Mike Games (autor) jest albo wampirem, albo ma wyjątkowo rozwiniętą wyobraźnię.
Teoretycznie grę można porównać do produkcji, w których za wszelką cenę staramy się zostać gwiazdami (również chodzimy po drogich sklepach, zaglądamy do klubów, by znaleźć grupkę wpływowych przyjaciół itp.). W tym przypadku motywem przewodnim są wampiry. Kupujemy takie przedmioty (a przynajmniej staramy się na nie uzbierać), które wpływają na postrzeganie nas w wampirzym świecie.
Kiedy uda nam się poprosić wampa o chodzenie (!?), możemy oferować mu pogawędki (komplementowanie), dawstwo krwi własnej, bądź kupionej (kosztem swojej energii), randki, bądź drogie prezenty. Bardzo często nie jesteśmy w stanie kupić czegoś za wirtualne pieniądze. Rzeczy kochane przez wampiry są dostępne za zielone banknoty, które rzadko możemy zdobyć w grze. W mikropłatnościach – jak najbardziej.
Gra mnie przeraża. Ja rozumiem, że po fazie na ,,Zmierzch” i inne podobne produkcje nastał boom na wampiry, ale żeby popadać w taką skrajność? Ja zdecydowanie nie oddałabym gry w ręce swojego dziecka…