Jak prawdopodobnie zdążyliście już zauważyć, nie jestem zbyt rygorystyczną redaktorką. Staram się zwykle widzieć dobre rzeczy nawet w nie do końca doskonałych produkcjach. Zdarzają się jednak takie gnioty, których po prostu nie jestem w stanie pochwalić. Do nich zalicza się Baby Rescue od Babyberry.
Główne zadanie gracza w apce z tego wpisu polega na lataniu helikopterem nad różnego rodzaju niebezpiecznymi miejscami i zbieranie zagubionych dzieci. Jak to ma się w praktyce? Poczytajcie niżej.
Poziom gry jest wprost proporcjonalny do jej grafiki. Jak widać na screenie – nie jest dobrze. Sterowanie maszyną odbywa się przy pomocy dwóch strzałek, oraz akcelerometru. Ikonka z lewej strony służy do spuszczenia ratownika do poszkodowanego. Kiedy uda się uratować jakąś osobę, dookoła niej pojawiają się lizaki (!?).
Zależnie od poziomu (tych do przejścia jest aż … 10), musimy uratować jedno bądź kilkoro dzieci. Zawsze procedura jest ta sama – startujemy z wyznaczonego miejsca, lecimy do ofiar zważając na wykorzystanie paliwa i ewentualne problemy po drodze (typu skały), by w końcu po sygnale wylądować na platformie z której startowaliśmy.
Kiedy pokonamy dwa poziomy, odechciewa nam się trzymać smartfona w dłoni. Gra może powodować bóle głowy, nudności i wymioty. Dosłownie. Nic ciekawego – szkoda pamięci telefonu. Nie polecam, jednak podaję link, dzięki któremu bardzo uparci użytkownicy będą mogli zadać sobie trochę cierpienia.