Uwielbiam gry, dzięki którym mogę odczuć coś więcej. Dzięki Ballance Resurrection poczułam motyle w brzuchu, które odczuwa się w trakcie skoku na bungee (a uwierzcie mi – wiem co mówię). Prawdopodobnie jest to sprawka wysokości, na jakiej przychodzi nam balansować kulą. Akcja gry studia Bouland toczy się w chmurach. Tory podwieszone są na dużej wysokości, więc prawdopodobnie podczas spadania większość z Was poczuje w żołądku dziwną pustkę.
W trakcie gry przyjdzie nam przechodzić przez 12 leveli. Każdy jest stosunkowo długi i wymaga od nas silnej koncentracji. Za każdym razem otrzymujemy pakiet 5 żyć. Jeżeli spadniemy, zaczynamy w miejscu, w którym dokonał się ostatni automatyczny zapis. Punkty transformacji zmieniają nasz drewnianą kulę w papierowa, bądź kamienną.
Początkowo miałam się doczepić delikatnie do grafiki, jednak na szczęście zajrzałam do opcji. Okazało się, że mogę podwyższyć wizualną jakość o dwa poziomy. Kiedy ponownie uruchomiłam poziom, moim oczom ukazała się fantastyczna oprawa graficzna.
W trakcie zabawy zbieramy świecące, fioletowe kule. Do tej pory nie dowiedziałam się do czego one służą, lecz zawsze to jakieś urozmaicenie ;) Muszę przyznać, że poziom trudności jest dość wysoki. Mimo tego, że tory są w większości stworzone tak, by piłka się w nich zagłębiła, zdarzają się takie miejsca, w których nie znajdziemy nawet ochronnej barierki. Wtedy trzeba bardzo uważać, by nie spaść w przestrzeń.
Sterowanie odbywa się przy pomocy akcelerometru, bądź klawiszy. Mnie zdecydowanie bardziej odpowiada pierwsza opcja. Poza machaniem urządzeniem mogę zmieniać usytuowanie kamery w trakcie gry. Jest to dość ryzykowne, bo wystarczy jeden nieostrożny ruch naszym smartfonem, a piłka poleci w nieznane. Lepiej trzymać się kamery podstawowej i ewentualnych zmian dokonywać w bezpiecznym otoczeniu.
Gra dostępna jest na wszystkie platformy. Niestety – w większości jest płatna. Czy warto wydać na nią kilka złotych? Zdecydowanie tak!
Pobierz w AppStore (banner poniżej), Google Play, bądź Windows Marketplace.