Każdemu graczowi zdarzyło się zetknąć z serią gier Worms, która opowiada o odwiecznej wojnie odbywającej się pod naszymi stopami między krwiożerczymi robalami. Co jakiś czas ktoś podejmuje wyzwanie przeniesienia tej zabawnej gry na ekrany telefonów z Androidem. Taką grą jest Worms Battle. Czy jest to udana konwersja?
Odpowiedź niestety jest przecząca- aplikacji jest tak daleko do oryginału, jak polskiej reprezentacji do Mistrzostw Świata. Nie porównując dalej, przejdźmy do meritum. Gra ma dwa tryby gry- możemy zagrać solowo przeciwko durnemu komputerowi, albo z kolegą na tym samym telefonie, o wifi, czy też bluetooth możemy zapomnieć. W trybie dla pojedynczego gracza mamy wybór między pięcioma nacjami robali, różniącymi się od siebie prędkością, siłą ataku i żywotnością. Następnie wybieramy jedną z pięciu dostępnych map i… trafiamy na mapę z czterema polami, na których stoją postacie- dwie nasze, dwie przeciwnika. Myśleliście, że będzie można kombinować z przemieszczaniem się? Oczywiście, jeśli przechylimy telefon to insekt przemieści się o milimetry w prawo, czy też lewo, ale dalej nie da rady. No dobra, to może chociaż arsenał jest przyzwoity? Bomba, shotgun, proca… I to tyle. Zostaje nam tylko trafić parę razy celnie w przeciwnika, uwzględniając źle zaprogramowany, czyli nieprzewidywalny wiatr, by zakończyć poziom. Po co go jednak kończyć, skoro z po czterech, góra pięciu strzałach wieje nudą?
Oprawa wizualna i dźwiękowa stoi na podobnym poziomie, co rozgrywka. Jest toporna, ogranicza się do paru animacji i po prostu nie cieszy oka. W trakcie rozgrywki przygrywa nam zapętlony psychodeliczny motyw muzyczny, zero dźwięków robaków, czy też broni. Sterowanie także niejednokrotnie zawodzi, gra nie zalicza ruchów palców, lub przedwcześnie wystrzeliwuje z broni, co czyni potyczki frustrującymi.
Nie wiem, jakim cudem gra znalazła się w topce na markecie, ale jeśli chcecie sprawdzić, ile Worms Battle brakuje do Wormsów, to znajdziecie ją w Google Play za darmo. Na całe szczęście za darmo.