Zainspirowana pewnym serialem telewizyjnym, w którym w ostatnim czasie młodzi użytkownicy smartfonów testowali wykrywacz kłamstw, postanowiłam przeprowadzić eksperyment w zaciszu redakcyjnym. Jak wypadł Truth Detector w sprawdzianie? O tym poniżej :)
Przede wszystkim należy wiedzieć, że Truth Detector to jedynie zabawa i nie ma nic wspólnego z realnymi zdarzeniami. Mimo tego, że będziemy postępować zgodnie z instrukcjami, końcowy werdykt stanowi jedynie kompletnie losowe rozwiązanie.
Żeby wziąć udział w zabawie, wystarczy w trakcie mówienia dotknąć linii papilarnych wyznaczonych poprzez zieloną plamkę. Po kilku sekundach ,,skanowania”, na ekranie pojawi się informacja o prawidłowości wygłaszanej przez nas tezy.
Taki wykrywacz kłamstw to fajna opcja na spotkania towarzyskie, kiedy pospiwszy mamy ochotę zrobić sobie psikusa. Sprawdziłam działanie narzędzia i niestety – nie nadaje się ono do profesjonalnego testowania kłamców, bo najnormalniej w świecie, nie działa :) Tego akurat się spodziewałam jeszcze przed rozpoczęciem zabawy.
Narzędzie wygląda bardzo prosto. Nie ma w nim żadnych zakładek. Na dole pojawia się nieskomplikowana reklama, którą oczywiście możemy usunąć poprzez zapłacenie kilku złotych do kieszeni autorów. Nie sądzę jednak, by ktokolwiek bawił się w takie rzeczy.
Jeżeli lubicie robić znajomym kawały, pobierajcie. Nie spodziewajcie się jednak rewelacji i absolutnie nie polegajcie na tym, co wyświetla się po zeskanowaniu opuszka ;)