W Super Kong Climb dzieje się jednocześnie dużo i mało. Gracz co prawda jedynie paca w ekran w celu zmiany położenia małpy względem wieżowca, lecz wciąż odczuwa presję w związku z ilością bodźców. Jak jabłuszkowa nowość wypadła w moich testach? O tym w dalszej części tego wpisu.
Są gry, w których można siedzieć dosłownie godzinami. Mimo wielkiej sympatii do małp, nie mogę powiedzieć, by Super Kong Climb zaliczało się do grona ciekawych produkcji. Apka owszem – ma coś w sobie, ale nie da się w niej wysiedzieć więcej, jak 15 minut.
Kilku rzeczy nie rozumiem, mimo starannych analiz. Przykładem są monety zbierane podczas wspinaczki. Psiakostka, nie mam pojęcia do czego służą. Wraz z postępami w grze, ich ilość zmniejsza się, a zapasowe pieniążki dostępne są w systemie mikropłatności. Może ma to coś wspólnego z ilością żyć?
Mniejsza z tym. Przejdźmy do zasad. Małpa początkowo stoi na dachu wieżowca i wcina banany. Zaczyna się wojna i na głowę naszej podopiecznej spada rakieta. Po uderzeniu, zwierzak upada na ziemię i pragnie za wszelką cenę dostać się na szczyt. To skomplikowane, bo z każdej strony jest torpedowany pociskami. Jak sobie więc poradzić? Uciekając z jednej strony na drugą.
Sterowanie odbywa się przy pomocy pacania w dowolne miejsce na ekranie w celu zmiany strony wieżowca. Musimy działać szybko, by nie narazić się na uderzenie. Jedno wystarczy, aby zniweczyć nasze wysiłki.
Tak naprawdę w tym miejscu mogłabym zakończyć, jednak nie mogę oprzeć się pokusie, by trochę pomarudzić nad oprawa audiowizualną produkcji. Jest na niskim poziomie, co przekłada się na odczucia związane z samą zabawą.