Revolution 60 to bardzo specyficzna produkcja. Do tej pory nie spotkałam się z tak długim opisem fabuły, który w zasadzie przekształcił się nie wiadomo kiedy w prawdziwą rozgrywkę. Autorzy w bardzo sprytny sposób przeszli z historyjki do akcji. Wgłębili mnie w zasady gry, zmuszając co jakiś czas do wykonania banalnych ruchów na ekranie smartfona, które w miarę upływu czasu okazywały się coraz trudniejsze.
Kiedy tak spędziłam w grze 30 minut, zdałam sobie sprawę, że właśnie na tym polega cała frajda. Mogę powiedzieć, że 50% gry to poszczególne animacje, a 50% to nasz wkład. Nie do końca na to liczyłam – wolałabym więcej gry w grze.
W produkcji od Brianna W. Wu wcielamy się w rolę Holiday – blondynki z charakterystycznym tatuażem na twarzy. Wraz z grupką przyjaciółek, stara się pokonać przeciwników, którzy są dosłownie wszędzie. Mimo tak rozbudowanej fabuły, nie jestem nawet w stanie stwierdzić kim są owi wrogowie. Załóżmy po prostu, że są – ubrani głównie w biało-czarne stroje posiadają silne muskuły i porażającą broń.
Nasz udział w zabawie ogranicza się się do podejmowania samodzielnych decyzji, które następnie wpływają na postrzeganie naszej postaci i jej umiejętności, a także do stawania do walki w specyficznych warunkach.
Arena walki jest ustawiona w taki sposób, byśmy mogli w stanąć twarzą w twarz z przeciwnikiem, mając możliwość odskakiwania i robienia uników w specjalistycznej sieci (kilka punktów na planszy w które możemy się przemieścić). Chwilami miałam wrażenie, jakbym grała w szachy.
Umiejętności swojej postaci możemy dowolnie rozwijać. Samodzielnie decydujemy o tym, czy wykonać jakieś polecenie, czy ,,olać” je i działać po swojemu. To akurat jest plusem gry – przynajmniej moim zdaniem.
Jeżeli chodzi o ocenę całej gry – nie do końca jestem przekonana, czy długo bym jeszcze wytrzymała trzymając uruchomioną aplikację. Co prawda co kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt sekund bierzemy czynny udział w zadaniach, ale na moje oko – za dużo się dzieje, za mało wkładu gracza w grę.