W poszukiwaniu dobrego runnera, natrafiłam na Let’s Go Run. Ciężko jest mi ocenić, czy produkcja Sami Studio jest dobra, gdyż większość czasu spędziłam na odświeżaniu startu, gdyż bez przerwy przytrafiały mi się jakieś nieszczęścia. W opisywanej grze wcielamy się w postać młodego chłopca, który swoim wyglądem przypomina Araba. Nie jestem pewna jego pochodzenia, jednak wnioskuję tak po sposobie ubioru, oraz rodzajowi napisów.
W produkcji poruszamy się po bardzo tajemniczych okolicach. Można powiedzieć, że biegniemy po niekończącym się jarmarku, pełnym dywanów i przechodniów. Jest to zarówno plus (miło się patrzy na otaczające nas kolorowe stoiska), jak i minus (bez przerwy w coś wpadamy). W pierwszym podejściu – ok – w kilkunastu pierwszych podejściach, kończyłam zabawę po około 5 sekundach. Dopiero po kilku minutach spędzonych na opanowywaniu sterowania, udało mi się zdobyć kilkadziesiąt złotych monet.
Jak widzicie wyżej, postać różni się trochę od opisanej przeze mnie. Jest to fakt możliwości zmiany wyglądu bohatera. Podczas zabawy zbieramy zarówno świecące monety, jak i różnego rodzaju power-upy. Monety umożliwiają nam przechodzenie do kolejnych misji, power-upy natomiast ułatwiają i umilają zabawę.
Wśród ulepszeń znajdziecie z pewnością magnes, dzięki któremu wszystkie pieniążki lgną do nas jak szalone przez określony czas. Mój obecny rekord to bodajże 137 monet, osiągniętych podczas minutowego biegu. Muszę przyznać, ze gra jest diabelnie trudna. Autorzy naszpikowali trasę przeszkadzajkami, a także zadbali o to, aby sterowanie dało się we znaki graczowi. Obsługa nie jest jakaś wymyślna, czy prymitywna – wręcz odwrotnie – bardzo zaawansowana, lecz do przyswojenia.
Wizualnie i dźwiękowo jest całkiem dobrze. Czasem denerwowały mnie orientalne wstawki muzyczne, które pojawiały się przy przegranej. Zważając na to, że przegrywałam kilkanaście razy – doprowadzały mnie do szału ;) Tak, czy inaczej – szczerze polecam.