Nie powiem, by Rocket Valet! było jakąś wybitną produkcją, lecz z pewnością warto się przynajmniej nią zainteresować. Jeżeli przepadacie za gierkami w których liczy się dynamika i proste zasady – z pewnością będziecie zadowoleni. Jeśli jednak zależy Wam na czymś bardziej… zaawansowanym, możecie Rocket Valet! ominąć szerokim łukiem.
Na początku gry nie ma tutorialu, wiec nie za bardzo wiemy co mamy robić. Widzimy jedynie jakieś fanty na planszy (jak się okazuje – przeszkody) i rakietę. Dodatkowo trzy przyciski w dolnej części ekranu, dzięki którym możemy skręcać, bądź podlatywać odrobinę w górę.
Przez pierwsze 20 minut grałam w zasadzie bez sensu, bo jak już pokonałam wszystkie przeszkadzajki i przychodziło do lądowania, z impetem waliłam o ziemię w idealnie naznaczony punkt i maszyna rozpadała się na kawałki. Myślałam że o to chodzi. Myliłam się. Prawidłowe lądowanie polega na zwolnieniu prędkości (podleceniu) i powolnym osadzeniu zadka rakiety na białej kropce.
Od tej pory biłam swoje rekordy, zdobywałam jakieś tam gadżety i w jednej z zakładek mogłam przeglądać zgarnięte dyskietki. Okazało się, że mogę z nich dowiedzieć się różnych faktów historycznych. Trochę to dziwne, ale co mi tam :)
W grze udało mi się osiągnąć całkiem dobry wynik porównując z tabelą graczy. Osiągnięcia systematycznie odblokowywane z pewnością nakręcały mnie do dalszej zabawy. Dodatkowe punkty za kontynuację gry bez zgarniania wyniku to też fajny patent na zatrzymanie użytkownika.
Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że Rocket Valet! to gra kibelkowa, która mnie osobiście średnio się podoba. Plansze się powtarzają, a ja nie mam frajdy z robienia ciągle tego samego.