Downbound to jedna z gier, w których spędziłam najprzyjemniejsze chwile w ostatnim czasie. W tej z pozoru prostej zręcznościówce można się zakochać. Oprawa dźwiękowa jest na tyle przyjazna, że po wyjściu z aplikacji przez długie chwile nuci się główny motyw.
Główną bohaterką produkcji jest delikatnie poturbowana kuleczka, wydająca przesłodkie dźwięki w stylu ,,nom nom nom”. Naszym celem jest sprowadzenie jej możliwie jak najniżej, po wirtualnych platformach. Nie możemy dopuścić do tego, by naszą podopieczną wchłonęły ciemne chmury, które cyklicznie opadają z nieba. Tylko sprawne dłonie poradzą sobie jednocześnie ze zbieranie fantów, oraz znajdowaniem wyjścia z często krytycznej sytuacji.
W każdym z poziomów możemy zebrać maksymalnie 300 gwiazdek. Przejście do kolejnego levelu nie jest uwarunkowane uzyskaniem odpowiedniego wyniku, lecz znalezieniem drogi do wyjścia. Charakterystyczne linie przerywane wskazują moment, w którym nasz przygoda w danym etapie dobiega końca. Im więcej fantów uda nam się zebrać, tym lepszy wynik punktowy uzyskujemy.
Do dyspozycji graczy oddano 2 epizody – każdy podzielony na kilkanaście światów. Jeden z nich jest odsłoną świąteczną, w której po drodze spotykamy bożonarodzeniowe ozdoby. Poza przyjemnościami, na planszach spotkamy się również z przeszkadzajkami. Do takich przede wszystkim należą bordowe kulki, które działają na nas odpychająco, oraz przeróżne kolczatki.
Mimo tego, że zawsze powinniśmy kierować się ku dołowi, nie dajcie się zwieźć niektórym skośnym platformom. Często bowiem jest tak, że po zjechaniu na dół okazuje się, że zostaliśmy zablokowani i musimy wdrapywać się po tej samej ścieżce, by obniżyć swoją pozycję względem opadającej chmury.
Cóż – w grze studia Mental Moustache zakochałam się i nie mam zamiaru się odkochiwać. Uwielbiam takie produkcje i chętnie będę wracać do Downbound.