King of the Course to propozycja od Electronic Arts. Sportowa produkcja prezentuje się nadzwyczaj dobrze i od początku daje nam w kość. Trudność poszczególnych leveli jest wysoka. Już drugi poziom sprawił, że musiałam nad nim siedzieć dobre 20 minut. Standardowo – system mikropłatności jest rozwinięty do maksimum.
Na jedno życie musimy czekać aż 25 minut. Co prawda przejście planszy nie zabiera nam serduszka, ale każda porażka skutkuje pozbawieniem jednego życia. Jeżeli będziemy wyjątkowo oporni na nauki naszych trenerów, na full pakiet poczekamy ponad 2 godziny.
By zachować na stałe komplet żyć, można wykupić specjalny pakiet za realne pieniądze. Podobnie jest w przypadku ulepszania możliwości poszczególnych zawodników, a także kupowania postaci. Wszystkie wydatki, jakie chcemy ponieść, zwykle wiążą się z inwestycją prawdziwej kasiory.
Teoretycznie za każdą wygraną dostajemy kilka złotych monet, lecz w praktyce ciężko jest uzbierać tyle, by móc sobie pozwolić na większe zakupy.
Sterowanie w grze jest wygodne, lecz nie do końca zrozumiałam instrukcje trenera. Wystarczy dotknąć ekranu palcem, by wykonać zamach. Następnym krokiem jest przeciągnięcie (szybsze lub wolniejsze) w górę, by wybić piłkę. O ile za pierwszym razem udało mi się zdobyć kilkaset punktów (oczywiście dzięki uprzejmości autorów, którzy chcieli mnie zachęcić do zabawy), o tyle później było już gorzej. Tylko raz udało mi się trafić w okolice dołka.
Kiedy piłka jest w powietrzu, możemy ruchem palca spowodować zmianę kierunku jej lotu. Nie do końca wiem, jak to się odnosi do prawdziwego golfa, ale myślę, że o takiej opcji warto wspomnieć. Ogólnie produkcja wywarła na mnie dobre wrażenie, ale raczej nie będę do niej zbyt często zaglądać. Być może nie jestem stworzona do golfa, a może akurat dzieło Electronic Arts nie przemawia do mnie dostatecznie.