Macie czasem tak, ze testujecie jakąś aplikację i kompletnie nie wiecie o co w niej chodzi, mimo że spędziliście w niej dobre kilkanaście minut? Taka sytuacja przydarzyła mi się w przypadku Scurvy Scallywags. Na wstępie wspomnę tylko tyle, że jest to dość kiepskie połączenie RPG-a z ,,match 3″. Jeżeli jednak przepadacie za takimi miksami, być może sami po pewnym czasie w komentarzu mi powiecie, o co tak naprawdę autorom chodziło.
W grze studia Beep Games poruszamy się statkiem po morzu, odwiedzając co pewien czas poszczególne wysepki. Zanim jednak zaczniemy swoją przygodę, wybieramy pirata, którym będziemy się posługiwać podczas gry. Do wyboru jest wiele postaci, które można dowolnie przebierać i zmieniać. Ja postawiłam na klasyka z przesłoniętym okiem.
Cała otoczka gry jest dość … teatralna. Bohaterowie wyglądają jak uczestnicy przedstawienia, muzyka jak puszczona z głośników obok sceny, a plansza charakteryzuje się przywieszonymi na linkach chmurami, oraz innymi elementami scenografii. Nie do końca pasuje mi to do tematyki, jednak z twórcami się nie dyskutuje.
Każda misja odbywa się na planszy ,,match 3″, tyle że zamiast słodkich cukierków, czy kamyczków, łączymy ze sobą bronie, szkieletory, pieniądze, ogień i inne. Zawsze w levelu musimy pokonać przeciwnika, który nie wiadomo skąd wkracza na pole naszej zabawy. Korzystając z dostępnych elementów, podnosimy swój poziom doświadczenia (często bowiem jest niższy od wroga) i powoli zbliżamy się do jego sylwetki, by w końcu zadać mu kilka wirtualnych ciosów wybranym rodzajem broni.
Kombosy są oczywiście mile widziane i dają dodatkowe punkty. Do wykonania mamy również szereg questów, dzięki którym otrzymujemy bonusowe sztabki złota.
Nie powiem, bym była zachwycona – co więcej – nie jestem nawet zauroczona grą. Jest nudna jak flaki z olejem i jest w niej tak wiele różnorodnych elementów, że ciężko jest się człowiekowi we wszystkim połapać. Decyzję pozostawiam Wam :)
Pobierz w AppStore (banner poniżej), bądź w Google Play.