Muszę przyznać, że dawno nie spotkałam się z takim gniotem, jak Monkey Jump. Opis aplikacji powinien zawierać maksymalnie dwa zdania, lecz nie mogę się oprzeć, aby nie skrytykować jej w tym rozległym wpisie. Tak dawno nie miałam do czynienia z podobnym dramatem, wiec chętnie przybliżę Wam kilka niezbyt miłych uwag na temat produkcji Wong Ka Yun.
Musicie przyznać, że na obrazku nie jest jeszcze tragicznie. Ja się z tym w pełni zgadzam. Autorzy do zrzutu ekranu wybrali idealny moment, w którym wszystko jest klarowne i ładne. W praktyce wygląda to tak, że owoce się rozmywają, a teoretycznie szeroka dróżka, staje się wąską ścieżką.
Sterowanie główną bohaterką odbywa się za pomocą przeciągania palca po ekranie. Konkretniej – przyłożenia go do wyświetlacza i nieodrywania aż do momentu zakończenia gry… Nie mogę pominąć tego, że kiedy tak sobie trzymamy palec wskazujący na planszy, zakrywamy wszystkie możliwe przeszkody, przez co nasza podróż nie trwa zbyt długo.
W grze nie ma możliwości rozwijania postaci. Jedyny przycisk, to ,,start”. Biegamy więc przed siebie i zbieramy owoce. Co jakiś czas wpadnie na ekran gwiazdka, która na chwilę przyspiesza prędkość gry. Przeszkadzajkami są węże, oraz wyrwy w ziemi – nic specjalnego. Nie wiem jak to się dzieje, ale czasem bliskie spotkanie z wężem kończy się porażką, a czasem jest niedostrzeżone przez aplikację. Mniejsza z tym.
Graficznie i dźwiękowo jest tak marnie, że żałuję mojego biednego iPhona, który przez dobre 20 minut musiał patrzeć na tak paskudny widok. Jeżeli nie jesteście desperatami, odpuśćcie sobie opisywaną grę. Świat jest taki piękny! Szkoda marnować nawet 3 minuty na hot gniota.