Emocje, jakie towarzyszyły mi podczas testowania Fruity Jelly były bardzo zmienne. Uruchamiając aplikację pomyślałam ,,fajnie się zapowiada”. Kiedy pokazało się menu zmieniłam zdanie – ,,ups, chyba jednak autorzy nie do końca się popisali wyglądem i nie będzie to nic specjalnego”. W momencie uruchomienia fabuły stwierdziłam ,,będzie dobrze”. Pokonując pierwszy level byłam już pewna – ta gra to coś rewelacyjnego!
Moja praca charakteryzuje się zupełną dowolnością. Z tego też względu ostatnich kilka wpisów było poświęconych produkcjom studia BulkyPix. Podobnie jest w tym przypadku. Opisy aplikacji nie mają żadnego podtekstu sponsorowanego. Przeważa ciekawość i chęć odkrywania kolejnych, lepszych, bądź gorszych produktów.
Jak widzicie na screenach, plansza Fruity Jelly nie wygląda klasycznie. Jest zabudowana z każdej strony i zamknięta. Poruszamy się w niej za pomocą guzika usytuowanego z prawej strony ekranu. Ta gałka taje możliwość na przemieszczanie się bohaterem w prawo, bądź w lewo. Do tego dochodzi dodatkowy psikus – dwa klawisze umożliwiające obrót planszy o 90 stopni. Wyobrażacie sobie jak skomplikowane może być sterowanie, które łączy w sobie te dwie funkcje?
W różnych miejscach planszy pochowane są owoce. Naszym celem jest zebranie wszystkich i dostanie się do czerwonego kwiatka, który przenosi nas do kolejnego poziomu. Początkowo nie spotykamy się z typowymi przeszkodami. ,,Im dalej w las, tym więcej…” Jak się możecie spodziewać, kolejne etapy są już naszpikowane przeszkadzajkami. Wśród nich znajdziemy kolce, atakujące zwierzaki, oraz inne.
Nie da się ukryć, że autorzy trafili ze swoim dziełem w moją osobistą dziesiątkę. Lubię wyzwania, a ta gra jest zdecydowanie jedną z trudniejszych, jakie miałam przyjemność ,,maltretować” przez dłuższy czas. Jeżeli też lubicie połączenie zręcznościówek z platformówkami, szczerze polecam.