Wielokrotnie zdarzało mi się opisywać platformówki i gry zręcznościowe. Dawno jednak nie miałam do czynienia z tak wciągającą i jednocześnie piekielnie trudną produkcją, jak Little Cousins. Jeżeli szukacie gry, która ,,załatwi” Was na dobre kilka godzin i dodatkowo wzbudzi spore emocje, czytajcie dalej ;)
W grze do pokonania jest pewna ilość poziomów. Każdy z nich przechodzimy procentowo. Możemy awansować do kolejnej planszy, jeżeli poprzednią ukończymy na 100%. I tu pojawia się problem. O ile 25% pierwszego poziomu dosłownie przeskakujemy, o tyle dalszą część ,,męczymy”. Co sprawia trudność i jak mają się kolejne epizody do pierwszego? O tym już teraz.
Otóż – największa bolączka Little Cousins to skakanie. Jedno pacnięcie w ekran – jeden oddany skok dziwnej, czarnej postaci. Co jeżeli jednocześnie przychodzi nam sterować kilkoma bohaterami i to w dodatku na różnych poziomach? Robi się sajgon.
Przejście pierwszego levelu wymagało ode mnie silnego opanowania. Platformy nie są długie, ale jeden błąd wystarcza, by wpaść w przepaść, bądź nadziać się na zielone kolce. Kiedy przebrnęłam przez (jak się później okazało) 99%, zauważyłam portal. Bez większego zastanowienia skoczyłam jakkolwiek w jego stronę. Ku mojemu zdziwieniu, nie zaliczyłam zadania, bo najnormalniej w świecie nie trafiłam do środka.
Autorzy przygotowali się jednak na wkurzonych graczy i umożliwili zastosowanie 5-szansowego checkpointu po obejrzeniu sponsorowanej reklamy. Lepsze to, niż rzucanie mięsem w ekran. O dalsze plansze nawet nie pytajcie. Nie podołałam. Może Wam się uda zdać mi relacje z kolejnych etapów? :)