Exit Zone od jakiegoś czasu pochłania wiele mojego wolnego czasu. W związku z tym postanowiłam podzielić się z Wami moimi odczuciami. Produkcja przeznaczona jest dla graczy lubiących wyzwania, którym porażki napędzają mechanizm mobilizacji, a nie powodują chęć rzucenia urządzeniem o ścianę.
W grze sterujemy żółtym kwadratem. Nasza figura bez przerwy podskakuje. Kierujemy się w prawą stronę planszy, poruszając się jedynie po czarnych obszarach. Jakikolwiek kontakt z zielonymi platformami kończy się natychmiastową przegraną.
By móc się przemieszczać, dotykamy prawej, bądź lewej strony ekranu. W ten sposób dyktujemy kwadratowi kierunek skoku i jego odległość. Warto wiedzieć o tym, że przesunięcie się obrazu w prawą stronę nie umożliwi już powrotu. Możemy co prawda się cofnąć, ale jedynie w granicach odkrytej na nowo scenerii, czyli tego, co aktualnie widzimy przed oczami.
Produkcja podzielona jest na strefy, które odkrywamy kolejno. Możemy uderzać w różnorodne przedmioty (czarne), by umożliwić sobie dalszą podróż. Jak już pewnie zdążyliście się domyślić, nie będzie się bez logicznego myślenia. Czasem jeden czarny kwadracik jest w stanie uratować życie naszej postaci.
Twórca (Ruaridh Kilgour) oferuje 40 różnych poziomów. Przejście ich wszystkich w mojej ocenie graniczy z cudem, lecz do odważnych świat należy – im dłużej będziemy walczyć, tym lepiej będzie nam szło w kolejnych podejściach.
Oprawa audiowizualna jest minimalistyczna. Lubię takie aplikacje, więc zdecydowanie nic mi nie przeszkadza. Swoimi wynikami można podzielić się ze znajomymi przy pomocy portali społecznościowych. Niby nic, ale dla wielu to totalny must have :)