Wcielając się w rolę Audrey, staramy się dotrzeć do jej zaginionego w niewyjaśnionych okolicznościach męża. Kobieta wciąż zachowuje nadzieję, że jej ukochany żyje. Przeszukuje więc ponad 48 lokalizacji, by w końcu znaleźć upragniony cel.
Letters from Nowhere od G5 to klasyczna propozycja ,,hidden objects”. Tym, którzy nie wiedzą zbyt wiele na temat tego typu gier, przypomnę, że zawsze do spełnienia mamy określoną misję (w tym przypadku odnalezienie męża). By tego dokonać, przeszukujemy poszczególne miejsca, krążymy i odkrywamy skrywane tajemnice. Często przychodzi nam rozwiązywać naprawdę trudne zagadki. Wszystko po to, by ostatecznie wszystko stało się jasne, a poszukiwana postać została odnaleziona.
Rozwikłanie zagadki nie jest proste i nie zajmuje z pewnością kilku minut. Należy poświęcić dobre kilka godzin na spełnienie misji. Na początku wybieramy jedną z dwóch lokalizacji. Na dolnym pasku wypisane są przedmioty, które powinniśmy znaleźć w bałaganie, by móc albo przejść dalej, albo odblokować przedmiot. Dysponujemy podpowiedziami, które ładują się co kilkanaście sekund. Lupka wskazuje miejsce, w którym powinniśmy szukać.
Za każdy znaleziony przedmiot uzyskujemy odpowiednią ilość punktów. Pomocne jest korzystanie z zoomu w przypadku bardzo zabałaganionych pomieszczeń (jak na przykład to widoczne na screenie). Jeżeli należycie do tej kategorii graczy, którzy lubią walić w ekran na oślep, dopóki nie trafią na poszukiwany fant, dobrze żebyście wiedzieli, że takie chwyty są karane ujemnymi punktami w wysokości aż 2 tysięcy.
Często, by znaleźć opisany przedmiot, należy połączyć kilka różnych części. Przykładem może być lalka. Głowa znajduje się na półce, natomiast cały tułów na podłodze. Przeciągnięcie głowy do reszty ciała załatwia sprawę.
Cóż mogę więcej powiedzieć – graficznie fajnie, dźwiękowo nie jest upierdliwie. Lubię tego typu gry, więc zachęcam Was do pobierania :)