Monkey Bono to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. Owszem – pomysł jest fajny, ale z realizacją odrobinę gorzej. Główną bohaterką produkcji jest małpka. Jak wszystkim wiadomo, małpy lubią banany. Takie więc fanty zbieramy podczas naszej przebieżki. Poza nimi spotkamy się z power-upami, które tak naprawdę jakoś niekoniecznie pomagają w grze, bo zwykle właśnie po ich wykorzystaniu kończyłam zabawę.
Sterowanie w grze jest banalne – dotykając palcem ekranu, przestawiamy naszą biegnącą postać na górę belki, bądź pod nią. Można powiedzieć, że efektem naszego działania jest odbicie lustrzane bohaterki.
Monkey Bono jest runnerem, więc nie ma podziału na kolejne poziomy. Gramy do czasu, aż nie przywalimy w drewnianą przeszkodę. Zastanawiam się jak długo można wytrwać robiąc bez przerwy to samo. Jak się okazuje – niezbyt długo. Gra nudzi się po kilku minutach. Nie ma żadnych opcji rozwoju postaci. Nie zbieramy nawet żadnych pieniążków. Mamy jedynie okazję na sprawdzenie swojego najlepszego wyniku.
Jak widzicie na screenach, grafika jest totalnie prosta. Moim zdaniem nie przeszkadza w grze, wręcz odwrotnie – nie odwraca uwagi od gry.
Power-upem (jedynym, jaki występuje w grze), jest turbodoładowanie, wyglądające jak niebieska kulka. Zbierając taki przedmiot, główna bohaterka przyspieszać dość znacznie i dodatkowo jest nieśmiertelna. Problem pojawia się wtedy, gdy magia się kończy – zwykle małpa zatrzymuje się w najmniej odpowiednim miejscu i po krótkiej chwili przywala w drewniany pieniek.
W mojej opinii Burcu Ozbakir mógł się bardziej postarać tworząc swoją produkcję. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Nie polecam.