Chyba każdy ,,za dzieciaka” oglądał film ,,Noc w muzeum”. Studio Pocket Games postanowiło stworzyć grę, w której gra ma okazję wcielić się w rolę znanych z ekranu bohaterów i wspólnie przeszukiwać kolejne pomieszczenia. Produkcja jest przygodówką, w której trzeba uzbroić się w cierpliwość, bądź nastawić się na mikropłatności. Jako że to drugie średnio mi odpowiada, postaram się streścić Wam recenzję z perspektywy osoby, która nie chce dopłacać.
Na początku Night at the Museum przechodzimy krótki tutorial, w którym dowiadujemy się o co właściwie chodzi. Przeglądamy różne miejsca w muzeum, zbierając cenne relikty i sprzedając je u swojego przyjaciela. Dzięki temu mamy szansę na uzyskanie pieniędzy za które możemy badać dalsze części budynku.
Pieniądze nie są jednak najważniejsze. Każde zadanie wymaga od nas określonego wydatku energetycznego. Energia na początku jest napełniona, lecz po kilku odwiedzinach ciekawych miejsc staje się znikoma. Sposobem na jej naładowanie jest wypełnianie questów, bądź mikropłatności. W konsekwencji – jeżeli wyczyścimy się z sił, nie będziemy mieć możliwości na podejmowanie żadnych działań.
Energia ładuje się co kilka minut o jeden punkt. Część eksponatów do ich odkrycia wymaga aż 25 punktów wspomnianego wskaźnika. Wiąże się to niestety z oczekiwaniem.
W międzyczasie jesteśmy zasypywani wyjątkowymi ofertami zakupów pakietu vip i podobnych. Istnieje możliwość obejrzenia urywka filmu w celu podładowania suwaka. 2 minuty spędzone na patrzeniu na ciekawe scenki sprawiają, że zawsze uzyskujemy jakieś bonusy.
Zdarza się, że musimy odwiedzić na planszy miejsca z tajemniczymi skrzyniami. Wybieramy jedną z trzech i szukamy w nich fantów. Jeżeli nam się powiedzie, znajdziemy cenne obiekty, które albo przydadzą nam się podczas gry, albo umożliwią spory zarobek.
Podsumowując – gra fajna i ciekawa, lecz moim zdaniem jest w niej zbyt dużo mikropłatności. Wyczyściłam się z zapasów danych mi na początku już po kilku minutach zabawy…